Dla Piotrka brak prądu to nie problem

O wyjeździe na wolontariat zagraniczny myślałem od dłuższego czasu. Jednak, jak to w życiu bywa, rożne okoliczności stawały mi na przeszkodzie. Pojawiały się również liczne wątpliwości… może to nie dla mnie?, jak zareagują inni?, czy dam sobie radę? Nie miałem do tej pory do czynienia z wolontariatem, ani nie pracowałem z dziećmi.. Mimo wszystko coś podpowiadało mi, że warto spróbować. W końcu, po dłuższym namyśle, zdecydowałem się na wyjazd z Fundacją Asbiro. Zaczęło się od złożenia aplikacji oraz spotkania z księdzem Jackiem. Spotkanie przekonało mnie, że jest to ta forma wolontariatu, która mi najbardziej odpowiada. Później odbyłem jeszcze kilka rozmów z Moniką, która koordynuje pracę wolontariuszy. Wszystko potoczyło się naprawdę błyskawicznie. Przygotowałem tylko niezbędne dokumenty, kupiłem bilety, spakowałem walizki i byłem już gotowy do wyjazdu!

W stolicy Zambii – Lusace – wylądowałem 5 listopada. Na miejscu powitała mnie upalna pogoda oraz uśmiechnięty dyrektor szkoły – John Musonda. Po drodze do szkoły, czekały mnie jeszcze małe spożywcze zakupy, kupno karty do telefonu oraz wymiana pieniędzy.  John wszystko na bieżąco mi wytłumaczył: co kupić, gdzie pójść itd. Po 2 godzinach w końcu dotarliśmy na miejsce do Lindy!

Od pierwszych chwil zostałem otoczony przez roześmiane dzieci. Obawiałem się, że może na początku będzie między nami jakiś dystans.. lecz kompletnie nie miało to miejsca! 🙂 Dzieci pomogły mi zanieść walizki do pokoju wolontariuszy i przywitały mnie bardzo serdecznie. Zajęcia akurat dobiegały końca, więc John zaprosił mnie do siebie do domu na obiad. Chciałbym w tym miejscu podziękować Joyce (żonie Johna) za wszystkie obiady oraz kolacje, które były przepyszne! Muszę się przyznać, że lubię jeść, więc bywałem u Joyce prawie codziennie 😀

W szkole Mujo’s od pierwszych dni starałem się kontynuować lekcje prowadzone przez moją poprzedniczkę Magdę. Obecnie nacisk kładziony jest na zajęcia informatyczne. Takie zajęcia prowadziłem dla gradów od 4 do 8. Od pierwszych lekcji zauważyłem, że poziom wiedzy w obrębie jednego gradu jest mocno zróżnicowany. Zacząłem od Worda i przepisywania tekstów oraz jego formatowania. W kolejnych tygodniach przeprowadzałem też zajęcia z podstaw Excela. Czasami zdarzały się zaniki prądu, ale ważne by tym się nie zrażać 😉

Prowadziłem również inne zajęcia w zależności od bieżących potrzeb. Największym napotkanym problemem było czytanie po angielsku. Dlatego cieszę się, że mogłem wesprzeć inicjatywę utworzenia biblioteki dla dzieci! Do dnia mojego wyjazdu, udało się zgromadzić wolontariuszom fundacji, prawie 1000 książek! W sporządzaniu rejestru nowych pozycji pomagał mi lokalny nauczyciel, który ma być także odpowiedzialny za jej funkcjonowanie.

Jak się okazało szkoła Mujo’s nie zamyka się z ostatnim dzwonkiem. Zazwyczaj bywało to tak, że po skończonych zajęciach dzieciaki po paru chwilach wracały na teren szkoły, aby pobyć z Muzungu 😉 Można wtedy zorganizować dzieciom czas tak, jak się lubi. Ja przede wszystkim grałem z nimi w piłkę, badmintona,  czy gry planszowe.

W szkole dniem sportu jest piątek. Dzięki wsparciu klubu Legia Warszawa jeszcze przed wyjazdem otrzymałem od klubu koszulki i spodenki z Akademii Piłkarskiej. Jak się okazało był to strzał w dziesiątkę! Dzieciaki były bardzo zadowolone i mogły się poczuć jak zawodowi piłkarze 🙂

 

Również w weekendy nie rozstawałem się z dziećmi. W soboty zabierałem je wraz z innymi wolontariuszami na wycieczki do pobliskiego parku – Munga Wanga Park. Można tam dojść na piechotę (2 godziny w upale) – na to zdecydowaliśmy się tylko raz 😉 lub dojechać busem, czy taksówką. Park składa się z dwóch części: ZOO oraz basenu. I to właśnie basen był główną atrakcją! 😀

Wolontariat to nie tylko szkoła, ale także poznawanie prawdziwej Afryki. Taką okazją był wyjazd z Johnem do pobliskiej wioski. Podczas tego wyjazdu poznaliśmy misjonarza z Polski Pawła, który to w następny weekend zabrał nas na wyspę na rzece, gdzie właśnie otwierana jest placówka misyjna. To była niesamowita przygoda! Dojazd na pace pick-up’a , a następnie łódką przez godzinę do oddalonej od cywilizacji wioski. Na miejscu uczestniczyliśmy w mszy polowej. Towarzyszyły nam tam śpiewy oraz uśmiechy miejscowej ludności, która pomimo tak ciężkich warunków życia, okazywała dużo radości i ciepła. Ta wyprawa na pewno pozostanie na długo w mojej pamięci! Poza tym, mój wyjazd nie mógł się obyć  też bez wycieczki na wodospady Wiktorii, która to była ostatnim etapem mojej przygody z Afryką.

Już w Livingstone chciałem wrócić do szkoły, aby pobyć dłużej z dziećmi. Całe szczęście nie zostały one same, ponieważ jest z nimi kolejna wolontariuszka Jowita 🙂